Bezwietrzny wieczór

Nadchodził wieczór bezwietrzny
Bezkształtny, szkarłatny, suchy.

Nigdy nie robiła rachunku sumienia.
I dziś też nie miała ochoty, ale dziś było inaczej.

Miała 69 lat i kilkoro wnuków.

Czy kochała męża, który umarł dwa lata temu?
Nie. Wyszła za niego, bo miał dobrą pracę, miłe usposobienie i odpowiednich znajomych.
Był uczciwy, nie nadużywał alkoholu, choć palił jak smok przez co właśnie umarł na raka.
Czy zdradziła męża? W sumie kilka razy.
I nie jest pewna czy ich dzieci są na pewno jego. Ale badań nikt nigdy nie robił, więc nie ma tematu.

Ten wieczór ją niepokoił, choć nie wiedziała czemu.
Za oknem słychać było krzyki dzieci bawiących się w parku,
świergot ptaków, a w mieszkaniu pojawiła się komarzyca.
Niepokój zaczynał być dla niej nieznośny.
Zażyła więc tabletkę na ból głowy i położyła się spać.

Okazało się, że to był jej ostatni wieczór w życiu, ale śmierć po nią nie przyszła.
Nie było żadnego światła, tunelu, pomocnej dłoni, łodzi, rzeki, niczego.
Był ciemny las we mgle i cisza.
Nie było tam nikogo oprócz niej.
Nie było anioła śmierci, który widocznie miał inne zajęcie.
Nie było szatana, który pokazały piekło.
Nie było pięknego anioła, który mówiłby o Stwórcy i nawróceniu.
Była tylko ona.